Jest najbardziej znanym polskim hokeistą. Przez wiele lat był zawodnikiem czołowych klubów ligi NHL i najlepszych klubów Europy. W wieku 36 lat przeszedł na sportową emeryturę i rozpoczął nowy rozdział w życiu. - Choć - jak wspomina Mariusz Czerkawski - trudno jest porzucić to, co się kocha z dnia na dzień. Jednak jego pasja do sportu pozostała i dzisiaj wspiera wiele inicjatyw związanych z aktywnym spędzaniem czasu.

 

Estera Gabczenko: Jest Pan wzorem dla nowoczesnych mężczyzn, którzy dbają o siebie. 

Mariusz Czerkawski: Spotykam się z różnymi ludźmi, firmami, wypowiadam się na forach, w debatach i dzielę się wiedzą o zdrowym żywieniu i dbaniu o siebie. Najważniejsze, żeby czuć się dobrze z samym sobą. To wzmacnia silną wolę w dążeniu do konkretnego celu. Ograniczenia niestety siedzą w naszych głowach, zależą od naszego nastawienia. Choć właściwie powinienem powiedzieć, że na szczęście siedzą tylko w naszych głowach.

 

Uwagę zwraca  Pana sylwetka. Stosuje Pan jakąś specjalną dietę lub ćwiczenia dla zachowania dobrej formy?

Dużo trenuję. Praktycznie codziennie, 6 razy w tygodniu od półtora roku. Gdy skończyłem karierę, grałem tylko w tenisa i golfa, ale z czasem zaczęły mi dokuczać bóle kręgosłupa. Ćwiczenia bardzo mi pomogły, zwłaszcza te z zastosowaniem TRX-ów, aerobowe, z obciążeniem, podciąganie na drążku - w domu i w biurze. Wystarczą mi dosłownie 2 m na 2 m kwadratowe, żeby wykonać zarówno ćwiczenia aerobowe, jak i kondycyjne, siłowe i sprawnościowe. Do tego polecam masaż raz w tygodniu, najlepiej sportowy. Uwielbiam też masaż tajski .

Oczywiście bardzo ważna jest odpowiednia dieta. Unikam pszennych produktów, sosów, mało jem makaronów, pieczywa. To pozwala mi lepiej funkcjonować. Zrobiłem badania krwi, na jakie produkty mogę być uczulony, co mój organizm odrzuca. Okazało się, że mleko krowie. Wyłączyłem z mojego menu sery, ale spożywam zamienniki, np. mleko sojowe czy orzechowe. Zatem, podsumowując: ćwiczenia, dieta, masaże.

 

Mariusz Czerkawski
Mariusz Czerkawski / fot. PGA

 

Ważna jest profilaktyka i wiedza o własnym zdrowiu?

Tak, absolutnie! Ważne, żeby utrzymywać energię, żeby nadążyć za własnymi pomysłami, nie dźwigać dodatkowych kilogramów, za to mieć siłę i chęć do działania każdego dnia. Po to, by znaleźć radość ze swojej pracy, ale także, by zawieźć syna do szkoły, pograć w golfa, potrenować, pobiegać, odbyć spotkania biznesowe. By znów odebrać syna i pograć z nim w piłkę czy pójść na trening hokejowy. Aby być aktywnym od 7 rano do 12 w nocy, trzeba mieć sporo energii.

 

Porozmawiajmy przez chwilę o Pana działalności na rzecz propagowania sportu wśród dzieci. Na czym Pan się koncentruje?

W Stowarzyszeniu Sport 7 skupiamy się przede wszystkim na aktywizacji dzieci i młodzieży do uprawiania sportów - zwłaszcza zimowych - oraz promocji aktywnego spędzania czasu. I tutaj, nie ukrywam, głównie chodzi o hokej i naukę jeżdżenia na łyżwach. Często dzieci zapisują się później do szkółek hokejowych, z czego jako prezes i założyciel Stowarzyszenia jestem szczególnie dumny. Organizujemy Turniej Mini Hokeja na Lodzie – Czerkawski Cup na Stadionie Narodowym oraz Turniej Mistrzowie Białego Orlika. Szkolimy też instruktorów.

Poza sezonem zimowym wspieram wizerunkowo PGA Polska, zachęcam do treningów z profesjonalistami, promuję juniorski golf, żeby dzieci fajnie spędzały czas na świeżym powietrzu, a sama dyscyplina robiła się coraz bardziej dostępna i popularna.

 

Napisał Pan książkę „Bądź fit”. Chce Pan zachęcać do ćwiczeń w każdym miejscu,  w gronie przyjaciół czy rodziny, by ludzie mogli wyglądać i czuć się lepiej?

Nie neguję oczywiście chodzenia na siłownię, wręcz zachęcam. Tylko, że ja nie mam na to czasu. Stąd pomysł na pokazanie, jak ćwiczyć w domu lub biurze. Czy jest ranek, czy wieczór, kiedy mam pół godziny luzu, to po prostu ubieram spodenki, wchodzę do swojego biura i ćwiczę.

Zmodyfikowałem też dietę, żeby więcej w niej było warzyw i owoców, a mniej sosów, serów, tłustych produktów czy właśnie pszenicy. Całe życie spożywałem mnóstwo kalorii, np. w postaci makaronów z sosami, tylko że ja to wszystko spalałem. Ciężko trenowałem każdego dnia, na siłowni, na lodzie, na rowerku stacjonarnym, na bieżni. Teraz, w wieku 44 lat makarony jem raz na dziesięć dni.

Czasami staję na stacji benzynowej i kupuję hot-doga bez bułki, nawet jak pani ekspedientka mówi, że i tak muszę zapłacić jak za całość (śmiech). To się zdarza, gdy jestem bardzo głodny, a nie mam czasu gdzieś na dłużej stawać.

 

Lubi Pan o sobie żartować, że jest 40-letnim emerytem. A jednak wciąż dba Pan o formę. Jak ćwiczyć, by zachować młodość i sprawność fizyczną?

Jest mnóstwo ćwiczeń, które można wykonywać, dobierając rodzaj treningu do kondycji.  Tak jak mówiłem, ograniczenia siedzą w naszych głowach. Jeśli ktoś chce zacząć się ruszać, to może zacząć od 10 minut dziennie. Z czasem nabiera się ochoty na więcej i dochodzi do takiego momentu, że jak się nie zrobi treningu codziennie, to człowiek źle się z tym czuje. Oczywiście na początku nie chce się nam ruszać z kanapy, trzeba się do tego zmusić. Ale jak się poczuje zmianę, zobaczy efekty, to zaczyna się sięgać po więcej.

 

To prawda, że życie zaczyna się po czterdziestce?

Czasy zdecydowanie się zmieniły. Często jest tak, że dzisiejszy 55-latek czuje się tak, jak kiedyś 40-latek. Granica tzw. wieku średniego została przesunięta.

Ja sam mam 44 lata, a moje główne zajęcie związane ze sportem się skończyło. Ale teraz gram w golfa i piękne w tej dyscyplinie jest to, że można ją uprawiać w każdym wieku. Niestety hokej, piłka nożna, bieganie, piłka ręczna, siatkówka czy koszykówka nie pozwalają w tym wieku zajmować się nimi zawodowo.

W wieku 36 lat przeszedłem na sportową emeryturę i rozpocząłem nowy rozdział w życiu. Oczywiście nie jest to łatwe doświadczenie dla sportowców. Zdajemy sobie sprawę, że wcześniej czy później nadejdzie taka chwila, choć trudno jest porzucić to, co się kocha z dnia na dzień.

 

Mógł Pan osiąść na laurach, a jednak od zakończenia kariery sportowej wciąż dużo się dzieje w Pana życiu. Pojawiły się nowe pasje, również sportowe.

Pasja do sportu pozostała. Od razu po zakończeniu kariery sportowej zaangażowany byłem w granie w tenisa. A potem spróbowałem gry w golfa... Miałem grupę przyjaciół w Szwecji, Kanadzie i w Stanach Zjednoczonych - też golfistów. Kiedyś obiecałem sobie, że spróbuję nauczyć się tej gry i  sprawdzić, co w niej tak wciąga. Jak już się nauczyłem, to rakieta tenisowa szybko poszła w odstawkę i został tylko kij golfowy.

Oczywiście nie zapominam też o innych aktywnościach: ćwiczeniach aerobowych czy hokeju. Czasami biorę udział w sportowych spotkaniach charytatywnych, na przykład meczach piłki nożnej czy mecz koszykówki z Marcinem Gortatem. Sport zawsze był mocno zakorzeniony w moim życiu. Gdybym miał jednak powiedzieć o tym największym hobby poza hokejem, to jest to na pewno golf.

 

Golf wymaga dużej dyscypliny i z pewnością ciągłego ćwiczenia umiejętności.

Wielu ludziom się wydaje, że to jest nudny sport, ale często nie mają pojęcia o tej dyscyplinie. Golf nie ma u nas długiej tradycji. A gra w niego to jest wyzwanie, polepszanie swojej koncentracji, uderzenia, techniki. Trzeba mieć sporo cierpliwości, a ta też nie jest łatwa. Tym bardziej, że ja grałem w hokeja, a to jest najszybsza gra zespołowa na świecie. A w golfie jest czas na wszystko: na przemyślenie, na dobór piłek, na strategię zagrania, dlatego jest to bardzo trudne nie tylko technicznie, ale mentalnie.

 

Jest Pan pełnym energii, spełnionym mężczyzną, który osiągnął sukces i zdobywa kolejne szczyty. To może imponować ludziom. Jest coś co chciałby Pan im przekazać?

Trzeba się cieszyć tym, co się ma. Dobrze rozbudzić w sobie ciekawość i pasję do tego, co się dzieje teraz oraz tego, co wydarzy się następnego dnia. Nieważne, czy jest to spotkanie, kolejny trening, wyjście z przyjaciółmi lub czas spędzony z dzieckiem. Z tych małych rzeczy musimy czerpać radość, bo to buduje całą ideologię życia. Oczywiście można myśleć tak jak w piosence, że „liczą się tylko chwile” i dla tych chwil żyjemy. Jednak z drugiej strony czas ucieka i musimy się cieszyć tym, co jest. Musimy kierować nasze życie w taki sposób, by odczuwać tę radość codzienną, a nie tylko oczekiwać na niesamowite chwile w przyszłości, która nie wiadomo, kiedy nadejdzie.