Założycielka Fundacji Poparzeni, która sama uległa ciężkiemu wypadkowi. Jak sama opowiada, otworzyła kominek i usłyszała, jak Jej córka woła: “Mamo, palisz się!”. Potem już nic nie pamięta… Po konfrontacji z polskim warunkami leczenia oparzeń, postanowiła pomagać innym osobom zmagającym się z podobną traumą. 

 

Jesteś wszechstronnie wykształconą kobietą: logopedą, pedagogiem, terapeutą społeczno-rodzinnym. Czy wiedza i doświadczenie zawodowe pomogły ci w pewnym stopniu poradzić sobie z traumą po wypadku?

Jolanta Golianek: Szewc bez butów chodzi… Ukończone kierunki studiów i wiedza nie sprawiają, że człowiek sam może sobie pomóc. Po tak ciężkim oparzeniu, jakiego ja doznałam, człowiek sam się nie podniesie. Szok wywołany wypadkiem sprawia, że wszystkie wyuczone, a potem wkładane innym do głowy rzeczy, przestają działać.

Kto Ci pomógł? Jak wspominasz czas po wypadku?

Jolanta Golianek: Na początku długi czas leżałam w szpitalu, a potem dochodziłam do siebie w domu. Zamknęłam się w sobie i nigdzie nie chciałam się pokazywać. Krążyłam pomiędzy kliniką a domem, zmieniając opatrunki i poddając się rehabilitacji… Nie miałam za bardzo czasu, żeby zastanowić się, co dalej. Przechodziłam kolejne doszczepy integry, tzw. sztucznej skóry i moje myśli kręciły się tylko wokół tego.

Dopiero, gdy regularne wizyty w klinice skończyły się, odczułam swego rodzaju pustkę. Wszyscy mieli swoje zajęcia, chodzili do pracy, a ja siedziałam w domu od rana do wieczora… Dom był wysprzątany na ile mi sił starczyło, seriale pooglądane, dzieci zaopiekowane, ale to było dla mnie za mało. Większość znajomych potraciłam - nie do końca rozumiem, dlaczego. Nie chcieli dalej utrzymywać ze mną kontaktu. Oczywiście została grupka sprawdzonych przyjaciół, ale w pewnym momencie poczułam się osamotniona.

Zdrowi ludzie wciąż mają kłopot, jak podejść do osoby zmagającej się z chorobą...

Jolanta Golianek: Do każdej choroby jakoś można podejść. Wydaje mi się, że często kieruje nami strach, że chora osoba czegoś będzie od nas chciała - pomocy finansowej czy trzymania ją za rękę przez pół dnia. I ze strachu przed konfrontacją, kiedy będzie trzeba powiedzieć - nie chcę ci dać pieniędzy na leki, wycofują się z relacji. Dzisiejszy świat jest nakręcony na to, żeby wszystko mieć i niewiele osób stać na gest oddania czegoś za nic.  

To wtedy pojawiła się idea założenia Fundacji Poparzeni?

Jolanta Golianek: Najpierw natknęłam się w telewizji na materiał poświęcony Katie Piper - modelce, która w 2008 roku została poparzona kwasem siarkowym na zlecenie zazdrosnego byłego partnera. Podjęte przez nią działania - nagłośnienie problemu i szukanie sposobów na kurację - zainspirowały mnie do działania na własnym podwórku.

Poparzona osoba w Polsce staje przed całym szeregiem problemów - chociażby biorąc pod uwagę specjalistyczną rehabilitację, do której nie każdy ma dostęp. Chyba że akurat mieszka w pobliżu szpitala z oddziałem oparzeniowym. Kolejna kwestia to zaplecze socjalne: koszty dodatkowych zabiegów, które w 90 proc. nie są finansowane przez NFZ. Dotkliwy jest także brak wsparcia psychologicznego dla ludzi, którzy po doznaniu oparzenia nie mogą pracować, nagle zostają sami z diametralnie zmienionym wyglądem i jakoś muszą się w tej sytuacji odnaleźć. A do założenia Fundacji namówiła mnie moja doktor prowadząca.

 

 

Jakie są główne cele Fundacji Poparzeni?

Jolanta Golianek: W Polsce jest 5 ośrodków leczenia poparzeń, czyli szpitali z oddziałem oparzeniowym. Pacjent trafia do jednego z nich bezpośrednio po wypadku, a gdy już jest w miarę zdrowy, chirurg plastyczny zajmuje się doszczepami skóry i rekonstrukcjami. Natępnie szpital ewentualnie likwiduje przykurcze spowodowane uszkodzeniem i zabliźnianiem się tkanki. Potem pacjent jest pozostawiony samemu sobie. A schody dopiero się zaczynają…

Celem Fundacji na początku było przede wszystkim informowanie ofiar oparzeń o placówkach, do których mogą się zgłosić, psychologów, prawników, których trudno znaleźć, będąc mieszkańcem wsi czy małej miejscowości. Dla przykładu: Przez pierwsze dwa lata po oparzeniu pacjenci powinni nosić specjalne ubrania uciskowe zapobiegające powstawaniu blizn przerostowych. Nie jest ono refundowane przez NFZ, trzeba je sprowadzać z Francji, bo te produkowane w Polsce nie są dostatecznie dobrej jakości. I moim celem było dawanie wskazówek, gdzie szukać takich produktów. Którzy psychologowie pomogą za darmo, a którzy za niewielką opłatą.

Od przyszłego roku mamy również cel wspomagania finansowego podopiecznych Fundacji. Przyda się to chociażby w odpłatnej terapii laserem (na przykład w HOLISTIC CLINIC Gdynia, z którą nawiązałam współpracę). Proces “dochodzenia do siebie” po oparzeniu to około dwa lata masażów, zabiegów, stosowania specjalistycznych maści, terapii psychologicznej - łączy się to z ogromnymi kosztami.

Jakie są najtrudniejsze zadania, jakie spotykasz na drodze pomagania innym?

Jolanta Golianek: Trudne są takie momenty, kiedy poparzona osoba dzwoni do mnie i pyta - kiedy to się skończy? Kiedy będę wyglądać normalnie? I ja muszę delikatnie jej uzmysłowić, że już nigdy nie będzie wyglądała tak, jak przed wypadkiem. Skóra wygoi się do pewnego stopnia, a makijaż będzie stanowił pewnego rodzaju kamuflaż, ale do pełnego wyzdrowienia potrzebna jest akceptacja siebie. W takiej formie, w jakiej dane nam było przeżyć poparzenie. To dlatego pomoc psychologa jest nieodzowna. Bez niej nadchodzi moment przeświadczenia, że życie straciło sens.

Ze znalezieniem odpowiedniego terapeuty też nie zawsze jest łatwo. Spotykam się z komentarzami typu: dobrze, że mnie uprzedziłaś, jak pacjent/pacjentka będzie wyglądać, bo na jej widok można się wystraszyć. Na co dzień nie widujemy ciężkich poparzeń - trzeba do tego przywyknąć. Dochodzi też kwestia dyskrecja. Mieszkańcy małych miejscowości nie chcą być widywani w poradni psychologicznej, w której przyjmuje jeden specjalista i od razu całe miasteczko wie, że ta osoba “ma jakiś problem z głową”. Często wolą dojeżdżać do miejscowości obok, byle by mieć komfort anonimowości.

Co sprawia, że czujesz się zrelaksowana?

Jolanta Golianek: Szydełkuję. Dużo czytam i biegam. A dla pełnego relaksu wyjeżdżam do wujka na Kaszuby. Gdzie nie ma zasięgu :)